Opowieść o królewiczu

Był raz królewicz, który mieszkał w zamku na szczycie stromej góry. Mieszkał sam i jego samotność raz była pełna spokoju i przyjaźnie otulała go w chłodnych murach zamku, innym zaś razem stanowiła mieszankę oczekiwań i tęsknot. Wtedy królewicz potrzebował trochę czasu, aby zamieniła się ona na powrót w przytulny ciepły sweter. Zazwyczaj robił sobie wtedy herbaty z sokiem malinowym i patrzył w ogień płonący w kominku.

Raz na jakiś czas królewicz schodził ze swojej samotni na stromej górze, aby pozałatwiać najpilniejsze sprawy – zrobić zakupy, zapłacić za prąd, gaz i wodę, przyciąć włosy, brodę i wąsy i wypić zimne piwo w knajpce na rynku. Wtedy też nieznacznie rozglądał się za jakąś sympatyczną królewną, która – kto wie – może za zakrętem, gdy on będzie zmierzał z powrotem do swego zamku, wdzięcznie się potknie i osunie w jego silne ramiona…
A co będzie dalej, tego już nie wiedział, bo chociaż bardzo często miał przed oczami wizje wspólnych uniesień, żądz i rozkoszy, to nie bardzo wyobrażał sobie inne aspekty wspólnego bycia. Ale nie przejmował się tym i wcale nie szukał tego umykającego obrazu. Bo skoro pozwalał sobie na szaleństwa przyjemnych fantazji, to zdecydowanie dbał o to, by od początku do końca pozostawały one przyjemne i nie budziły niepokoju. Bo niepokój sprawiał, że dopijał piwo i przestawał się za królewnami rozglądać.

Tymczasem królewny z bliższych i dalszych okolic wdzięcznie potykały się co jakiś czas i albo napotykały pustą przestrzeń i tłukły łokcie, kolana, a czasem i głowy, albo też silne ramię należało do doktora, świniopasa czy też przebywającego chwilowo w miasteczku domokrążcy.

Zdarzyło się pewnego dnia, że nasz znajomy królewicz po raz kolejny zaszczycił swoją obecnością uliczki miasteczka i gdy szedł w stronę rynku, a jego umysł odpływał w przyjemne fantazje, potknął się o kamień i poleciał prosto na przechodzącą obok królewnę. Ta krzyknęła wystraszona, po czym, złapawszy równowagę, zapytała: – Czy wszystko ok? – Tak, w porządku, dziękuję i przepraszam – odpowiedział zakłopotany królewicz i zaczął się oddalać. Po kilku metrach zatrzymał się jak rażony piorunem, bo w jego głowie zadźwięczało pytanie: „A może to była ONA?”

Odwrócił się gwałtownie i zdążył tylko dostrzec kawałek niebieskiej sukienki znikającej za rogiem budynku.

Mógł za nią pobiec. Ale nie pobiegł. Bo wolał sukienki w kolorze czerwonym. Bo to ona miała wpaść w jego ramiona, a nie odwrotnie. Bo lubił samotne wieczory przy kominku. W sumie to naprawdę je lubił.

Odetchnął głęboko i pomyślał: „Dziś wybrałem tak.”

– – –

W takim właśnie momencie tracimy królewicza z oczu.

Co będzie dalej? Czy spotka swoją królewnę? Czy zgoli brodę i wąsy? Nie wiem. O tylu rzeczach nie mamy pojęcia.
A jeśli nam się wydaje, że wiemy, jak skończy się ta historia i jak potoczą się jego losy, to – tu pozwolę sobie na parafrazę mistrza Sapkowskiego – najpewniej mylimy nocne niebo z gwiazdami odbitymi na powierzchni stawu.
Bo wszystko zdarzyć się może.

Katarzyna Zaremba