Jak zwykle – zdania są podzielone.
Według mojej opinii – zaufanie to przede wszystkim wiara.
Wiara poparta nadzieją, zwłaszcza, gdy rzutujemy ją w przyszłość.
Czasem też zaufanie jest poparte wiedzą, więc zweryfikowane, ale śmiem twierdzić, że ta weryfikacja następuje w niewielkiej ilości przypadków. Bo jest, najzwyczajniej
w świecie, trudna.
Bo o ile mogę powiedzieć, że mam zaufanie do partnera w biznesie i opieram to na twardych, niezależnych dowodach księgowych, to dotyczy to jedynie kwestii ekonomicznej. A to, czy nie wyprowadza danych poza firmę lub czy nie dogaduje się z kimś za moimi placami, jest już trudniejsze do sprawdzenia i zazwyczaj pozostaje kwestią wiary.
Jeśli powiem: „Partner jest mi wierny, wiem to na pewno” – to taka wypowiedź powinna być poparta niezależnymi dowodami. A jeśli powiem: „Ufam, że partner jest mi wierny”, to jest to zaufanie opierające się na wierze w jego uczciwość i prawdomówność.
Mogę powiedzieć: „Ufam mojemu przyjacielowi, zawsze był przy mnie, gdy potrzebowałam i nigdy mnie nie zawiódł”. Ale czy wynika z tego, że nas nigdy nie zawiedzie? Chcemy tak myśleć, ale nie mamy gwarancji. Więc ufamy.
Według słownika języka polskiego zaufanie to przekonanie, że komuś można ufać, że dane słowa, informacje czy deklarowane umiejętności są prawdziwe.
A z przekonaniami – jak wiecie – bywa różnie. W sensie – różni ludzie mają różne przekonania, a każdy jest przekonany co do słuszności swoich własnych.
No i gdzie leży prawda?
No i znowu pojawia się pytanie: wiara czy wiedza?
Żyjemy w świecie, gdzie zasoby wiedzy są ogromne i w oczywisty sposób nie do ogarnięcia. W związku z tym jesteśmy skazani na zaufanie, czyli wiarę.
Ponieważ nie mam wiedzy związanej z np. fizyką czy chemią, potrzebuję uwierzyć, że źródło, z którego korzystam jest sensowne i wiarygodne. I jeśli mam otwarty umysł, to weryfikuję i źródła i informacje i własne przekonania. Gorzej, jeśli moja wiara w konkretne tezy czy w rzetelność konkretnej osoby jest tak silna, że nie dopuszczam innego punktu widzenia – ba, nawet odbieram inne pomysły jako wrogie. Zaczynam się ugruntowywać w moich przekonaniach i według nich dzielić świat na obozy. I staję się obrońcą wiary. A nawet bywa, że jej aktywnym bojownikiem.
Zdaję sobie sprawę, że nawoływanie do ograniczonego zaufania może być odebrane jako bolesne, a nawet cyniczne. No bo – jak tak żyć?
Powiem tak:
Daj sobie prawo do wiedzy. Daj sobie prawo do wiary. I nie myl jednego z drugim.
Daj sobie prawo do niewiedzy. Daj sobie prawo do niewiary. I nie myl jednego z drugim.
I pamiętaj, że zaufanie to Twoje przekonanie, a nie czyjaś gwarancja.
Katarzyna Zaremba